„Zaprzysiężenie”
Moja „przygoda” z konspiracją rozpoczęła się gdy, byłem jeszcze młodym chłopakiem nieznającym zasad działania podziemia. Całym sercem pragnąłem bronić Ojczyznę. Wpojono mi silny patriotyzm. W domu za punkt honoru, od pokoleń, wpajano nam gotowość do oddania życia za kraj oraz wiarę w Boga. Rodzina nasza, pochodząca od przodków rodu rycerskiego Skarbek herbu Abdank, z zawołaniem Habdank, przekazywała kolejnym pokoleniom gotowość do służby i oddanie dla kraju. Nasz ród był rodem walecznym i honorowym. Początkowo byłem posłańcem. Zdobywałem informacje i jako łącznik przekazywałem je do oddziału. Z powodu niskiego wzrostu i młodego wieku nadano mi pseudonim „Mały”. Z czasem przechowywałem broń i amunicję. Chowałem karabiny we wnęce starego dębu, który rósł w ogrodzie, przed domem. Stałem się osobą godną zaufaną i powierzano mi coraz to nowe zadania. Pewnego dnia brat dowódcy, Bolek, przyszedł do mnie do domu i powiedział, że mam się zgłosić do stodoły. Kiedy wychodziłem z domu, matka powiedziała, że czeka na mnie czterech żołnierzy z dowódcą. Siedzieli w mojej stodole i słuchali radia. Po wysłuchaniu przekazu schowali urządzenie w sianie. Dowódca powiedział, że jestem przydatny i pomocny. Trochę za młody, ale dużo wiem o organizacji i zostanę zaprzysiężony. – Będzie was trzech, oficjalnie złożycie przysięgę. Przejdziecie szkolenie bojowe i taktyczne tak, byście byli przygotowani na wszystko. Szkoda was, bo jesteście wszyscy młodzi, ale jest to konieczne. Dowódcą oddziału we wsi był Staszek, najstarszy brat Bolka. Nosił pseudonim „Dąb”, Jego zastępcą był Marian W. Dowódca kazał nam przyklęknąć i wyciągnąć dwa palce do góry, położyć je krzyżu czapki z orzełkiem. Powtarzaliśmy za nim słowa roty przysięgi wojskowej. Przysięgałem wierność Ojczyźnie i ślepe posłuszeństwo swoim przełożonym, dotrzymanie tajemnic oraz nigdy nie zdradzić.
– W obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Maryi Panny, Królowej Korony Polskiej kładę swe ręce na ten Święty Krzyż, znak Męki i Zbawienia, i przysięgam być wiernym Ojczyźnie mej, Rzeczypospolitej Polskiej, stać nieugięcie na straży Jej honoru i o wyzwolenie Jej z niewoli walczyć ze wszystkich sił – aż do ofiary życia mego.
– Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej i rozkazom Naczelnego Wodza oraz wyznaczonemu przezeń Dowódcy Armii Krajowej będę bezwzględnie posłuszny, a tajemnicy niezłomnie dochowam, cokolwiek by mnie spotkać miało. Tak mi dopomóż Bóg.
Dowódca odpowiedział: – Przyjmuję cię w szeregi Armii Polskiej walczącej z wrogiem w konspiracji o wyzwolenie Ojczyzny. Twym obowiązkiem będzie walczyć z bronią w ręku. Zwycięstwo będzie twoją nagrodą. Zdrada karana jest śmiercią.
Po zaprzysiężeniu dowódca kazał mi wstać i ucałować krzyż. Od tej chwili stałem się żołnierzem oddziału Armii Krajowej ze wsi Sędziszów. Dowódca nadał mi pseudonim „Sokół” i uznał, że za dotychczasowe wsparcie i pomoc mogę używać dwóch pseudonimów: tego sprzed zaprzysiężenia tj. „Mały” oraz nowego: „Sokół”. Było nas trzech nowych składających przysięgę: ja, Bolek – „Smok” i Władek – „Niemok”. Dowódca przekazał nas na szkolenie wojskowe do Mariana W., który był kapralem w wojsku, a tu w oddziale sierżantem. Był on bardzo surowym, wymagającym, a nawet twardym człowiekiem. Robił nam wykłady teoretyczne i taktyczne. Zabierał nas na ćwiczenia w terenie. Robił musztrę, uczył obchodzenia się z bronią, z granatami, z materiałami wybuchowymi. Uczyliśmy się orientacji w terenie. Nie było taryfy ulgowej, nie było litości. To był żołnierz i szkolił nas na żołnierzy. Szkolenia odbywały się w nocy. Chodziło o to, by nauczyć nas przetrwania w błocie, słocie, w rzece, wszędzie…, byśmy poradzili sobie z każdym terenem. To była wojna, nie zabawa, a to było wojsko polskie. Wróg był silny, bezwzględny i bezlitosny. Wrogie oddziały składały się z doskonale wyszkolonych żołnierzy, fanatyków Hitlera, uzbrojonych w sprzęt i broń aż po zęby. Wróg był wszędzie. Każdego dnia, każdej nocy, w każdej chwili atakował, mordował ludność cywilną, zabijał żołnierzy. Bez skrupułów. My próbowaliśmy się bronić i przeciwstawiać nie w otwartej walce, lecz w partyzantce. Bez pomocy z zewnątrz, sami. W ukryciu, w lasach, z pochowaną amunicją w drzewach, w domowych schowkach, ustalając potajemnie strategie i wykonując rozkazy wojska Polskiego. W oczekiwaniu na pomoc aliantów. Jednak alianci się nie spieszyli z pomocą. W Londynie był Rząd Polski na uchodźstwie. Tam też było Naczelne Dowództwo Armii Krajowej, na czele z generałem Bór-Komorowskim, od którego przychodziły rozkazy do kraju dla AK. Tam były wysyłane meldunki. Nasze Wojsko Polskie, pod dowództwem generała Andersa, walczyło o Anglię, pod Tobrukiem i Monte Casino. A dla nas, w kraju, nie było pomocy. W niewyjaśnionych okolicznościach zginął w katastrofie lotniczej generał Sikorski. Pomoc aliantów była znikoma, parę zrzutów, kropla w morzu. Tylko kończyło się na obietnicach. Trzeba było liczyć wyłącznie na siebie, każdego dnia, w życiu codziennym. Podobnie w każdej toczonej walce. Zdarzali się i tacy Polacy, którzy nie walczyli z okupantem, tylko jak chorągiew dla swych korzyści kolaborowali. Byli też tacy chłopi we wsi. Chcieli się na krzywdzie ludzkie wzbogacić. Prawie każdy mieszkaniec naszej wsi Sędziszów działał na szkodę okupantowi. Chłopi nie oddawali wyznaczonej ilości zboża ani mleka Niemcom, tylko zawozili do miasta, do ludzi, tam, gdzie był głód. Robotnicy, którzy mieli nieopodal swoją fabrykę, sabotowali produkcję, niszczyli produkty. Kolejarze wykolejali pociągi, pomagali w przerzucani broni, gazetek propagandowych. Nawet dziecko miało świadomość zagrożenia i bawiąc się przy drodze potrafiło poinformować wioskę, że Niemcy jadą. Powstawały organizacje zbrojne, potajemnie, w ukryciu. Wierzyliśmy w klęskę okupanta, przysposabialiśmy się do walki. Niektórzy mieli nawet ukryte karabiny z klęski wrześniowej w 1939 roku; tak samo granaty. Agresja Niemców w latach 1943-44 się nasilała i powodowała coraz większy gniew w narodzie. Wywózka do obozów wzmagała się, a z nią narastała złość i wściekłość. Czekaliśmy rozkazu, by stanąć do otwartej, zbrojnej walki. Dlatego szkolono ludzi we wsi i uczono ich obrony. W narodzie była niesamowita wiara i nadzieja.
_Autor Beata Śliwka (wnuczka Władysława Skarbek)